Potem zmieniłem stan cywilny, losy rzuciły mnie na Śląsk i wydoroślałem (chociaż tego do końca, to nie jestem pewien, wszak mężczyzna to duże dziecko).
Skończyłem studia, podjąłem pracę i zacząłem żyć jak wielu innych Polaków w realnym socjaliźmie, aż do czasu gdy przeprowadziłem się na Podbeskidzie.
Prowadząc elektryczną firmę instalacyjną zostałem zatrudniony przy remoncie instalacji elektrycznej Ośrodka Szkoleniowo - Wypoczynkowego w Wapienicy (dzielnicy Bielska Białej) podlegającego Centralnemu Związkowi Kółek i Organizacji Rolniczych, gdzie dowiedziałem się, że obiekt jest do dzierżawy. Odezwała się we mnie żyłka hazardzisty i pomimo protestów rodziny
Ośrodek Doskonalenia Kadr Technicznej Obsługi Rolnictwa
zmienił się w Hotel Konsul.
Obiekt wybudowany w latach 60-tych miał niski standard, ale przy nagminnej wówczas "turystyce" ze wschodu miał dużą pojemność.
I to był przyczynek mojej drugiej podróży na wschód, tym razem Białoruś
Wsiadłem ze wspólnikiem do jedynego samochodu jakim odważyliśmy się jechać w tamte tereny (jest rok 1991), czyli do Łady i przez Lublin (rodzina) jedziemy w kierunku granicy Terespol - Brześć. Kolejka samochodów ciągnie się na długości 30 km. My jesteśmy uprzywilejowani - mamy wizy służbowe i w paszportach wbite "AB".
Na granicę przyjeżdżamy ok godz. 21. Celnik kieruje nas na kanał i tu pierwszy wzrost adrenaliny. Kanał przeznaczony dla autobusów, rozstaw kątowników zabezpieczających od wpadnięcia do środka dokładnie taki jak rozstaw kół Łady. Długość kanału ok 15 m. Wjeżdżam z duszą na ramieniu a wspólnik idzie przodem i mnie prowadzi. Na środku celnik każe się zatrzymać, otworzyć drzwi, maskę i bagażnik. Wysiadam i widzę, że koła stoją środkiem opony na wystającym z ziemi kątowniku, a brzeg opony zwisa nad dwu metrową przepaścią. No nic stoimy.
Celnik wyjął z kieszeni papierosa, poklepał się po kieszeniach i poszedł.
Minęła godzina. Pytamy się drugiego co robić? Hужно ждать!
To czekamy. Czekamy......czekamy. Auta zamknąć nie można, więc i spać nie można, czekamy......
O 9.00 przyszedł. Miał zapalonego papierosa, czyli zapałki znalazł. Ten fakt tak go uszczęśliwił, że kazał zamknąć maskę, bagażnik, drzwi i machnął ręką - droga wolna.
Teraz tylko 7 metrów po kątowniku, tak żeby nie spaść do kanału i 600 km do Gomela (Гомель) - tam mamy przyjaciół.
Droga równa jak stół i do tego prosta - żadnych zakrętów, skrzyżowań tylko po obu stronach drogi szpaler gęstych krzaków- można położyć cegłówkę na pedał gazu, a kierownicę przywiązać do fotela - po nieprzespanej nocy to horror.
Przyjeżdżamy na miejsce, stół zastawiony. Gospodarz pyta się jaką wódkę pijemy, odmówić nie można (taki zwyczaj). Mówimy немножко (troszeczkę) - dostaję pełną szlankę - brakuje może 0,5 cm od góry - немножко.
Mimo następujących zmian, alkohol to w dalszym ciągu podstawowe narzędzie rozmów. Wszędzie, w biurze podróży, radzie Miasta, ministerstwie bez wódki nic nie załatwisz. Pokutuje stare powiedzenie z okresu komunizmu - "Kto nie pije - ten donosi".
Ale to jedyny mankament, do którego można się przyzwyczaić.
Rozmowy biznesowe przebiegają bez zakłóceń.
Ludzie, którzy "za biurkiem" są nieprzejednani, po pracy zmieniają się w najlepszych kompanów.
Gomel to przepiękne miasto. Przypomina trochę nasz polski Białystok, stare centrum zabudowane małymi parterowymi i jednopietrowymi drewnianymi domami. Trochę dalej wznoszą się bloki. Szerokie, przeważnie dwupasmowe, ulice, ale wszyscy jeżdżą środkiem. Jak chcesz przejechać szybko i bez korków trzymaj się prawej strony ( to nic, że z prawej nie można wyprzedzać - kogo to interesuje?). Dużo parków, skwerków i wszędzie obecne duże przyczepy - cysterny z napisem квас. Kwas chlebowy i kwas brzozowy sprzedawany na стаканчики - metalowe półlitrowe kubki - wyśmienicie gasi pragnienie i skutecznie likwiduje "syndrom dnia poprzedniego" popularnie "kacem" zwany.
Miało to miasto i swoje ciekawostki, nie spotykane nigdzie indziej.
Гостиница "Гомель" największy hotel w mieście.
W ramach kontaktów międzynarodowych idziemy tam na dansing (trwa od 17.00 do 23.00).
Zajmujemy stolik 4-ro osobowy, a na nim zastawa: sztućce, talerz, talerzyk, dzbanek z kompotem, chleb (pyszny, ciemny, pachnący - chleb Białorusini jedzą do wszystkiego, nawet do ziemniaków), szklanka, kieliszek (50-tka) i literatka.
Zamawiamy tradycyjne ozorki w galarecie (pyszności), wódkę "Столнчная", szampan " Советское Игрустное" i piwo.
Pierwsze jest podane piwo w ........ półlitrowym słoiku typu twist.
Czas wznieść toast "Za przyjaźń między narodami", proszę więc o kieliszki.
KIELISZKI???? po co?. Przecież całe "szkło" stoi już na stoliku.
Tłumaczę: chcę wypić szampana.
SZAMPANA PIJE SIĘ ZE SZKLANKI - otrzymuję odpowiedź.
Ale w szklance jest kompot!!!!!!!
Trzeba wypić kompot i nalać szampana, przecież to proste - От иностранец дурак.
Inna scenka.
Zmuszony sytuacją - za dużo słoików z piwem - postanowiłem skorzystać z toalety publicznej na dworcu kolejowym.
i jakież było moje zdziwienie gdy wszedłem do ogromnego pomieszczenia, w którym po lewej stronie była tak zwana "ściana płaczu", (ściana pomalowana do wysokości 1,5 m smołą, po której z perforowanej rury umieszczonej wdłóż górnej krawędzi malowania, ciecze woda, a na dole zakończona kanałem odpływowym. Ściana ta zastępuje pisuary), a z prawej w odległości metr od siebie stoją porcelanowe muszle klozetowe. Bez ścianek, przepierzeń, drzwi ani innych "zbędnych" elementów.
Dodam tylko, że toaleta jest jedna na cały dworzec, więc koedukacyjna (damsko - męska) i wszyscy załatwiają swoją potrzebę bez zbędnej pruderii.
Bыходные (Weekend)
Jedziemy на рыбалку czyli złowić trochę ryb.
Przyjaciele zbierają nas za miasto do likwidowanego gospodarstwa rybnego. Po upadku komuny przestało być opłacalne, tylko nikt tego nie powiedział karpiom. Ryby tak głodne, że można wrzucić sznurek z węzełkiem i biorą.
Potem do daczy i на баню, czyli do sauny i człowiek wie, że żyje.
Niestety wszystko co dobre musi się skończyć. Nastał czas powrotu, po drodze planujemy wstąpić do Stanisławowa (Ивано-Франковск) w Ukrainie. Od przyjaciół dostajemy atlas samochodowy, który pozwoli przejechać po drogach lokalnych (czyli w dużej części szutrowych) a nie międzynarodowych - oszczędzamy ponad 600 km.
Przed samym Stanisławowem wjeżdżamy na skrzyżowanie z polnej drogi i nagle robi się zielono. Ze wszystkich stron stoją wojskowi z wycelowanymi w nas kałachami (pistolet maszynowy).
Pytaniom nie ma końca:
Skąd jedziemy - z Gomela
Jak przekroczyliśmy granicę - na naszej trasie żadnej granicy nie było
Bo nie jedziecie drogą międzynarodową, należy wrócić się z powrotem i pojechać drogą przez Kijów - tam granica jest.
Skąd znamy drogę, którą przyjechaliśmy - przecież jej nie ma na mapach europejskich.
I tak dalej i tak dalej.
Po dwóch godzinach dyskusji zdecydowali się jednak nas nie zabijać, a nawet po wipiciu flaszki pokierowali, gdzie zjeść dobry obiad.
Niestey z obiadu nic nie wyszło, do Stanisławowa wjechaliśmy o 14.00 i wszystkie restauracje były zamknięte - dwugodzinna przerwa obiadowa.
Przygodny przechodzień skierował nas do baru, gdzie znał szefową.
Pomimo przerwy zgodziła się na podanie nam obiadu. Czekając przy okienku на курицу (na kurę) usłyszałem rozmowę. Patrzę, a tam pomocnica kucharki trzyma w ręce niewyklute do końca pisklę (wyjęła z jajka, które rozbijała) i pyta szefową co z nim zrobić? Odpowiedź była prosta: Курицу в котел, czyli: To kura, więc ją do gara.
Minęło znowy kilka lat. Praca i odległość od wschodnich granic nie pozwoliła kontynuować takich ciekawych przygód.
Zmieniły się ustroje państwowe. Weszliśmy do Unii. Zniknęly granice. Dorosły dzieci. I któregoś dnia dzwoni do mnie młodsza córka i pyta się: Tata nie pojechałbyś na weekend do Wilna?
Głupie pytanie - oczywiście